Tytuł: Z miłości do Taemina
Bohaterowie: Porywacze (imiona nieokreślone), Minho, Taemin.
Krótki opis: Minho - uwięziony chłopak, który czeka na wolność. W tym samym czasie poznaje miłość swojego życia - Taemina (resztę dowiecie się czytając).
Ilość wyrazów: 1 114.
Pisane przez: 135 minut.
Dodatkowe: * - jest to piosenka tylko i wyłącznie moja, samodzielnie ją napisałam, więc proszę nie kopiować! ;)
To jest mój pierwszy one shot, wyrozumiałości proszę ^^.
Miłego czytania!
To miały być miłe wspomnienia, okazało się jednak inaczej.
Pamiętam skrzynię, brutalne pocałunki i gwałt za dnia, kilka razy
ból – noc i dzień, dzień i noc, niezliczenie wiele godzin i sekund. Odliczałem
minuty, sekundy… najdrobniejsze chwile do końca koszmaru.
Ile mi
zostało? Pytałem się siebie samego, mając nadzieję, że jakiś wewnętrzy głos
odpowie mi. Na marne, wszystko chowało się w czarnych barwach. Czułem się jak
wrak człowieka, sponiewierany, zraniony i obdarty ze wszelkich pozytywnych
uczuć.
Gdzie moja
duma? Gdzie jest to światło, które wyprowadzi mnie na powierzchnię? Uciekło.
Straciłem nadzieję po wielu dniach. Nie wiedziałem gdzie jestem, czarna,
obskurna klitka, w której mnie trzymano niczego nie wyjaśniała. Mogłem być
wszędzie.
Pomocy,
pomocy, pomocy… Słyszałem kroki, zacząłem wołać – stało się.
Wszedł porywacz z dwoma kompanami. Wiedziałem co się szykuje, lecz nie
uciekałem. Bo nie miałem jak, bo nadzieja na lepsze jutro odeszła, chociaż
nadal odliczałem sekundy. Poczułem ból, zaczerwieniony policzek piekł
niemiłosiernie, a ja nie mogłem się ruszyć. Drugie uderzenie, większy ból
rozsadzający moje ciało niebezpiecznie. Wyszedł jeden, potem drugi, trzeci
został. Wziął liny i związał mnie.
Nie walczyłem. Nie miałem o co, a co gorsza, o kogo. O siebie nie potrafię, myślałem wiele
razy, że ktoś z zewnątrz skazał mnie na nieludzkie cierpienia. Nie byłem gotowy na takie ciosy, ciosy w moją
duszę. Poniżony skuliłem się na małym posłaniu. Chciałem uciec od zła.
Czekałem. Ile
sekund? Ile minut? Ile chwil? Ile godzin? Ile dni? Ile tygodni? Ile miesięcy? Ile czasu?
Czekałem. Czy
odnajdę szczęście? Czy ktoś znajdzie mnie? Czy szukają mnie?
Chcę
światła, tej jedynej drogi do zbawienia.
Kroki,
ciche chrząkanie, szept. Odsetkami sił wstając z niewygodnej pryczy,
cały poobijany podszedłem do drzwi. Pojawiła
się nadzieja. Oddech mimowolnie przyspieszył. Usłyszałem ciche skrzypienie,
drzwi otworzyły się z rozmachem, uderzając mocno w ścianę. Podskoczyłem szybko
i odsunąłem się z powrotem na posłanie. Połknąłem ślinę i spojrzałem na
osobnika lekko przestraszony.
Ból,
znajomy i tak charakterystyczny. Twarz odskoczyła mi na bok.
Zaczerpnąłem powietrza i powstrzymywałem łzy. Szarpnął mnie za rękę, tym samym
odwracając moją osobę do niego. Zdenerwowany zaczął rozbierać mnie, a ja nic
nie robiłem. Byłem wykończony, spragniony jedzenia i wody, spragniony snu. Byleby nie powracać do koszmaru. Poczułem
ból, mocniejszy niż wszystkie inne.
Wszedł we
mnie. Gwałcił, a mój honor ulatywał na nieznane mi lądy.
Nabierałem spazmatycznie do ust powietrza, zacisnąłem powieki mocno. Pragnę by
przestał, lecz on nadal robił swoje. Czy
sprawiało mu to przyjemność? Zdecydowanie tak, słyszałem ciche i nieco
głośniejsze pojękiwania. Ruszał się szybko i mocno, powoli przyzwyczajałem się
do nieprzyjemnego uczucia. Przyspieszony oddech na mojej szyi nieznanego mi
mężczyzny, rozwiewał wszelką niepewność.
„Ta dziwka
mi zapłaci, jeszcze ją dopadnę…”, wyjęczał podniecony chłopak. Z moich
ust wydobyły się dźwięki zadowolenia, co jeszcze pogorszyło sytuację, w której
się znajdywałem. Przyspieszył, ku mojemu zdziwieniu, zaczęło mi doskwierać
uczucie podniecenia. Otworzyłem oczy i zauważyłem te oczy. Oczy, które długo zapadną mi w pamięć.
„Jazda bez
trzymanki, wyścig z czasem”, wyszeptał mi na ucho, poruszając się nieco
wolniej i delikatniej, o ile było to możliwe. Spojrzałem na jego twarz, usta
idealnie ‘wykrojone’, niebiańskie oczy i ta
mina – błoga i rozkosznie zadowolona, niezaprzeczalnie. Poczułem oddech
na swoim karku, gdy na chwilę zamknąłem oczy.
Tworzyliśmy
jedność. Tym razem zadowoleni, obydwoje.
Wyszedł
i zostawił, szepcząc pod nosem, jakby do mnie „Taemin, pamiętaj”.
Usłyszałem
śpiew, tam do góry. Melodia odbijała się echem w średniej
wielkości klitce, docierając do moich spragnionych uszu muzyki. Przymknąłem
oczy, oddając się brzmieniu.
A
teraz więziony, zmień swoje życie
Poszukiwany
przez milion rytmów na raz
Zaczerpnij
powietrza, maskując swój wzrok w ciemności
Uczucie
samotności gniewa Pana, w którego wierzysz
Spazmatyczne branie powietrza zdarzało mi się coraz częściej.
Czułem się wolny jednocześnie
odliczając sekundy, godziny.
Ile
jeszcze bólu zniesiesz?
Czas
nieustannie biegnie w inną stronę
Zmień
uczucia w grzech, spróbuj podnieść się
Wdrap
się na wielki szczyt, wiedząc, że jestem tam ja
Szybsze bicie serca. Słowa melodii szumiące mi w głowie,
przechwytywane myśli wokalisty rozbudziły moje serce do szybszego biegu.
Serce
bije, jakby miało swój własny maraton
Twoje
lustrzane odbicie obumiera jak kwiat, gdy potrzebuje wody
Więziony,
pochłoń całe me myśli, spal wszystkie stare mosty
Łzy zaczęły toczyć się po moich bladych, ale nieco posiniaczonych
policzkach. Miałem ochotę zabić wszystkich, którzy skrzywdzili mnie
niewyobrażalnie mocno.
Ile
jeszcze bólu zniesiesz?
Czas
nieustannie biegnie w inną stronę
Zmień
uczucia w grzech, spróbuj podnieść się
Wdrap
się na wielki szczyt, wiedząc, że jestem tam ja
Łapanie powietrza, szybsze bicie serca skłaniało mnie do podjęcia
słusznej decyzji. Nie dam się.
Wybiła
północ, ile drogi przed sobą masz?
Skocz,
niech cały świat dowie się ile wart jesteś
Przed
tobą marzenia, bądź jak ptak, uwolnij się
Patrz
w moje oczy, one prawdę mówią
Znajdziesz
w końcu swoją drogę, tylko spójrz…*
Padam na podłogę, próbuję podnieść swoją dumę, włożyć w to trochę
uczucia. Przymykam oczy i chwytam się niemożliwego. Próbuję zwalczyć zło. Zacząć być wolnym, niczym ptak. Tak jak w
piosence, próbując wzlecieć i patrzeć na wszystko z góry.
Ja
chcę. Pragnę wolności, miłości i głosu.
*
„Nigdy nie
dowiesz się kiedy mówię prawdę”, usłyszałem w jednym momencie szept tuż koło
ucha. Wziąłem głęboki oddech, czując oddech na szyi. Usłyszałem melodię, dobrze
mi znaną, nucił mi ją prosto do ucha. Wiedział kim jestem, jak mogę się czuć –
znał mnie, odkrywał podczas śpiewanych przez niego piosenek. Prosto z serca. Było
mi łatwiej, wiedząc, że mam koło siebie kogoś, kto wczuwał się w sytuację jaka
gościła w tym pomieszczeniu, w moim sercu… całym mnie. Dreszcze wywołane przez
jego dotyk, rozpalały mnie od środka, czując napływ ciepła. Mimowolnie wtuliłem
się w ciało chłopaka i już po chwili, poczułem niespotykane uczucie, którego…
nie umiałem opisać, było tak charakterystyczne, iż wydawało się, że
niedostępne. Nieosiągalne, ale prawdziwe. Wprawdzie nie mogłem oczekiwać, choć
namiastki czułości, trafiło mnie szczęście, niewyobrażalnie wielkie.
Pomocy,
pomocy… wpadłem w sidła. Nieodwracalnie.
*
Minęło trzysta sześćdziesiąt godzin, wyszedłem na wolność.
Wolność,
wolność, wolność – jedno słowo szumiało beztrosko w mojej
głowie. Byłem odziany w miłość, która uszczęśliwiła mnie przez ostatnie
godziny, które spędziłem w nieprzyjemnym pomieszczeniu. Upragnione świeże
powietrze, kojący śpiew ptaków, delikatny powiew wiatru… i światło, które
wskaże mi drogę.
Minęło trzydzieści sekund od wyjścia. Usłyszałem skrzypienie
drzwi, odwróciłem się przodem do ludzi, którzy wyrządzili wiele krzywd mej
osobie.
Taemin stał na przodzie. Serce stanęło mi, gdy zauważyłem w jego
dłoni broń, wykierowaną wprost na mnie. Spojrzałem prosto w jego oczy, wydawały
się takie… puste, niemal nieobecne.
Strzał – jeden, drugi i trzeci.
Kule przebiły moje ciało bez większych kłopotów, a ja poczułem
ból. Ból prosto w serce. Spojrzałem na miłość mojego życia, padając na kolana.
Umierałem, chwilę potem widziałem tylko ciemność. Pustkę i nadal
niepokojący ból. Cierpienie po zdradzie.
„W imię
miłości, giń!”, były to ostatnie słowa jakie zdążyłem wyłapać
przed swoją śmiercią.
Jestem Choi
Minho i właśnie zostałem zabity z miłości.
Z miłości do Taemina.